dr. Aniela Szumlańska

WSPOMNIENIA

 

Mój brat Ks. Józef Łakomy urodził się w małej wiosce Trześń w parafii Niwiska Kolbuszowskie. Cała wieś liczyła 100 domów. Dom rodzinny pod numerem 67 był biedny, pokryty strzechą, z jedną izbą mieszkalną, komorą  i sienią. Rodzice, Józefa i Franciszek zajmowali się gospodarstwem o powierzchni 5 ha, niestety nieurodzajnej, piaszczystej ziemi. Józef był najstarszy z czwórki rodzeństwa. Młodsi to : młodszy o dwa lata Jan, o kolejne dwa Stanisław i aż o piętnaście lat młodsza siostra Aniela. Ze względu na różnice wieku, dzieciństwo Józefa znam tylko z opowiadań rodziców. Był zawsze grzeczny, posłuszny, pogodny, pomagał w gospodarstwie. Do szkoły podstawowej uczęszczał do odległych o 3 km Niwisk. Drogę do szkoły pokonywał piechotą. Zdobycie wykształcenia w tak małej i biednej miejscowości nie było łatwe. Często kartkę i ołówek musiała zastąpić tabliczka i grafit, a do szkoły trzeba było zabrać nawet własną ławkę. Szkoła średnia znajdowała się w Kolbuszowej. Józef kończył ją już   w okresie wojny. Do Kolbuszowej było aż 9 km. Często i tę drogę trzeba było pokonać piechotą. W tym czasie ojciec pełnił funkcję gospodarza przy parafii   w Kolbuszowej i często przy tej parafii, czekając na ojca, uczył się w przybudówce. Droga do szkoły była tym trudniejsza, że pokonywana w drewnianych butach. Któregoś dnia młodszy brat Stanisław, który w tym czasie już pracowała na robotach przymusowych u Niemców, susząc swoje buty na piecu, niechcący je spalił. Aby brat mógł iść do pracy, Józef oddał mu swoje buty, a sam cały dzień robił sobie nowe. W czasie wojny jako człowiek wykształcony został aresztowany przez Niemców i zamknięty w więzieniu  w Kolbuszowej. Na szczęście był to już koniec wojny i w więzieniu spędził tylko jedną noc. Mama, przekonana, że już syna nie zobaczy, stała pod więzieniem, chcąc się z nim pożegnać. Po wstąpieniu do tarnowskiego  seminarium już po 3,5 roku otrzymał święcenia kapłańskie. W tym czasie raz  w miesiącu któryś  z  braci szedł kilkanaście kilometrów do stacji kolejowej w Sędziszowie lub Rzemieniu z drewniana walizką z bielizną i czymś do jedzenia i wiózł to bratu do seminarium. Kto uszył pierwsza sutannę nie wiem, ale na pewno sam wykonał swój pierwszy biret. Prowadziła go do parafii prawie 100-osobowa banderia. Mimo śnieżnej zimy sąsiedzi wynieśli z podwórka cały śnieg. Przyjęcie odbyło się w tym maleńkim rodzinnym domku. Było to święto całej parafii. Kolejne placówki gdzie pracował to: Chomranice, Łukawica, Jasień Brzeski, Rzepiennik a następnie Biadoliny.  Od momentu rozpoczęcia pracy kontakt z rodziną będą rzadsze, głównie przy okazji uroczystości rodzinnych chrztów, ślubów i pogrzebów. Był człowiekiem rodzinnym,  z rodzina spędzał wigilie szczególnie od momentu, gdy w okolice przenieśli się rodzice, siostra i brat. Gospodarstwo rodzinne zostało sprzedane dalszej rodzinie. Domem rodzinnym stało się Żabno. Tu do śmierci żyli rodzice i tu na cmentarzu parafialnym zostali pochowani. Ciężka praca nie przeszkodziła mu  w uzyskaniu tak rzadkiego wówczas u księży tytułu magistra.

 

Aniela Szumlańska